literature

Panna Twardowska

Deviation Actions

pasztetgnida's avatar
By
Published:
442 Views

Literature Text

PANNA TWARDOWSKA



***


Spoglądała na swoje odbicie w lustrze szpitalnej toalety. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu: sięgające ramion, proste, kasztanowe włosy, brązowe oczy otoczone długimi, ciemnymi rzęsami, okrągła twarz... nawet kilka blizn po trądziku.

Dla pewności uszczypnęła się w policzek. Zabolało.

Mimo wszystko, wciąż zdawało jej się... po prostu czuła, że coś się zmieniło. Coś było nie tak.

Westchnęła. To był dziwny dzień. Najdziwniejszy w ciągu jej dotychczasowego, piętnastoletniego życia.


***


Wszystko zaczęło się od tego, że jej najlepsza koleżanka, Kaśka, postanowiła urwać się z kilku ostatnich lekcji.

Romualda Małgorzata Twardowska, bo takie imię w przypływie natchnienia rodzice nadali Bogu ducha winnemu dziecku, początkowo była przeciwna temu pomysłowi. W tym roku opuściła już i tak wystarczająco dużo godzin; do tego dochodziła ta afera z kwiatkiem z sali biologicznej... Nie, Roma zdecydowanie nie potrzebowała więcej kłopotów ze szkołą. Jednak dzień był taki ciepły i słoneczny - jeden z tych wspaniałych, już pachnących wakacjami majowych dni - a wizja wagarów taka kusząca, że w końcu uległa namowom Kaśki.

Gdyby tego nie zrobiła, kto wie, w jakim stanie ta ostatnia byłaby teraz. Z drugiej strony, może nie wydarzyłoby się... to wszystko.

Roma nie zauważyła nawet, kiedy to się stało. Po prostu nagle jej uszy wypełnił ryk klaksonu; nie zdążyła się odwrócić, ale poczuła, że ktoś ją odpycha, a później usłyszała krzyk Kaśki...

Wypadek. Jeden debil jadący za szybko, i jedna kretynka nie patrząca gdzie idzie. I Kaśka, która w porę dostrzegła zagrożenie.

Kiedy ocknęła się z szoku, leżała na chodniku. Usiadła z wysiłkiem i w tym momencie zobaczyła Kaśkę. Dziewczyna spoczywała niedaleko, na jezdni... a dokoła była krew... tyle krwi... Roma poczuła nagły zawrót głowy; jej żołądek wywinął koziołka. W całym swoim życiu nie widziała jej aż tyle... Chciała krzyknąć, ale coś ściskało ją za gardło. Boże, ta noga... Biały, ostry kawałek kości przebił się przez skórę i teraz wystawał na zewnątrz. Stopa była wykrzywiona w nienaturalny sposób. Roma podczołgała się do koleżanki.

W szkole uczyli ich zasad pierwszej pomocy, ale ona nigdy nie uważała się za orła z biologii. Jasnoczerwona, tryskająca krew - to coś znaczyło, pamiętała, coś ważnego. Tylko co? I nikt nie powiedział, że będzie jej tak dużo! Dlaczego pomijali takie kluczowe sprawy?

Wokół zebrało się już trochę gapiów, w tym prowadzący samochód facet. Ale dlaczego nikt nie podchodził? Do cholery, przecież ona nie potrafiła... nie wiedziała, co robić...

Wreszcie udało jej się zebrać siły.

- Czy jest tu lekarz? - krzyknęła nienaturalnym, wysokim głosem w kierunku zbiorowiska ludzi. - Proszę, niech ktoś mi pomoże!

W tym momencie TO się zdarzyło.

Poczuła, jak traci władzę w całym swoim ciele. To znaczy, nie mogła poruszyć żadnym z mięśni - ale wciąż docierały do niej wrażenia pochodzące ze zmysłów. Krzyknęłaby - gdyby tylko mogła.

W jednej chwili jej ręce przestały się trząść, nogi przestały się pod nią uginać. I jednocześnie ona sama nie miała na to najmniejszego wpływu.

Jej dłonie chwyciły za spodnie Kaśki i rozerwały cienki materiał, odsłaniając ranę. Kilka osób w odpowiedzi na wcześniejsze wezwanie przepchnęło się przez tłumek.

- Proszę pana! Tak, pana! Proszę tu ucisnąć! Tylko mocno, najmocniej jak się da!

To był jej głos i dobywał się z jej ust - ale brzmiał tak stanowczo, ostro, rozkazująco... Nie, zdecydowanie nie należał do niej. Roma była przerażona. Co tu się działo?

Mężczyzna chciał zaprotestować, ale jedno spojrzenie na twarz dziewczyny sprawiło, że zrezygnował.

- Kto ma telefon? Pani? Na pogotowie, szybko! No szybko! Tutaj życie i śmierć to kwestia minut! Chce pani, żeby się wykrwawiła?

Sprawdzanie oddechu i kręgosłupa - tyle Roma rozumiała z tego, co robiło jej ciało. O reszcie czynności zupełnie nie miała pojęcia. Chwilę później zjawiła się karetka - na szczęście wypadek miał miejsce dość blisko szpitala.

Kiedy sanitariusze dopadli do Kaśki, Roma nagle znów odzyskała władzę swoimi mięśniami. Opadła na kolana. Nic jej nie było, może prócz paru siniaków i zadrapań, ale przecież nie mogli jej tak zostawić zakrwawionej na środku ulicy. Pojechała więc razem z koleżanką.


***


I tak znalazła się tutaj.

Rodzice mieli po nią przyjechać lada chwila (oboje pracowali w innym mieście); ci Kaśki już się zjawili. Stan rannej dziewczyny był stabilny. Lekarze mówili, że przeżyje - szczęśiwie, pomoc przyszła na czas.

Tak więc, wszystko skończyło się dobrze... ale Romie wciąż nie dawała spokoju jedna sprawa.

- ...Co to właściwie było? - wyszeptała do swojego odbicia.

Nie spodziewała się odpowiedzi. Naprawdę. Odwróciła się gwałtownie, słysząc ciche chrząknięcie.

Zmarszczyła brwi. W łazience poza nią nie było nikogo...

"Przepraszam. Nie miałem na celu cię wystraszyć, panienko."

Stłumiła okrzyk i jeszcze raz rozejrzała się w panice. Skąd dobiegał ten głos - niski, męski, spokojny głos? Brzmiał tak, jakby mówiąca osoba stała tuż za nią.

"Nie zobaczysz mnie. Wybacz... ale by pomóc twojej przyjaciółce musiałem wstąpić w twoje ciało."

Na to Roma przylgnęła plecami do ściany.

- Kim jesteś? - wymamrotała. - I co tu się, do cholery, dzieje?

"Hmm... To dość długa historia... Może na początek popatrz w lustro."

Dziewczyna spojrzała... i aż pociemniało jej przed oczami.

Tuż obok swojego odbicia zobaczyła w połowie zachodzącą na nią, półprzeźroczystą twarz mężczyzny w średnim wieku, o włosach ciemnych, z jednym tylko wyróżniającym się białym pasmem z lewej strony głowy. Jedno z jego ukrytych za szkłami grubych okularów oczu przecinała głęboka blizna.

Roma otworzyła szeroko usta ze zdziwienia. Mężczyzna w lustrze westchnął.

"Proszę, nie bój się" - odezwał się znowu. - "Nie skrzywdzę cię. To zawsze jest wstrząs... Jak mówiłem, pozwoliłem sobie na trochę przejąć kontrolę nad twoim ciałem. Rozumiem, że musiało cię to porządnie wystraszyć."

Nastolatka w milczeniu pokiwała głową.

"Należy ci się wyjaśnienie. A więc, może zacznę od początku - powinienem się przedstawić. Za życia byłem lekarzem, zwali mnie John Matthew Carol..."

- Za życia? - pisnęła Roma.

Uśmiechnął się.

"Spokojnie. Nie jestem żadną zjawą czy upiorem. Raczej... Zresztą - po kolei..."

Ponownie skinęła głową. Powoli oswajała się z całą tą nową sytuacją, a teraz, po pierwszym szoku, ciekawość i podekscytowanie odsuwały od niej strach.

"Pragnąłem wiedzy. Chciałem poznać i zrozumieć ludzkie ciało. Byłem pewien, że ktoś może mi podarować tę wiedzę, nie miałem jednak pojęcia, w którą stronę się zwrócić. Wreszcie, dzięki rytuałowi odnalezionemu w pewnej starej książce, udało mi się przywołać demona..."

Dziewczynie niemal zakręciło się w głowie. Duchy? Demony? Takie rzeczy istniały? No, ale skoro jeden z nich właśnie z nią rozmawiał, to najwidoczniej tak. Niesamowite...

"Obiecał mi zwiększenie możliwości umysłu w zamian za moją duszę. Zgodziłem się bez wahania, ale ustaliliśmy wspólnie jeszcze jeden warunek - nie będzie mógł jej zabrać, póki nie zjawię się w świętym mieście, Rzymie"

- I on się na to zgodził? - zdziwiła się Roma.

"Owszem. A ja nawet po śmierci szerokim łukiem omijam Włochy. I, cóż, wędruję tak po świecie już od prawie stu lat..."

Dziewczyna opamiętała się nagle.

- W ogóle, ja... bardzo dziękuję za pomoc! Gdyby nie pan, Kaśka...

"Nie masz za co dziękować" - przerwał jej. - "Jestem lekarzem. To mój obowiązek."

Uśmiechnęła się słabo.

- Gdyby tyko wszyscy tak myśleli...

"No tak... Hm, bardzo przepraszam, ale wciąż nie znam twojego imienia, panienko..."

- A, zapomniałabym! Nazywam się...

- Roma!

Jej matka wpadła do łazienki. Chwyciła ją w ramiona i mocno przytuliła do siebie.

- Mamo...

- Tak się bałam, że coś ci się stało, kochanie, tak się bałam...

Ponad ramieniem matki dziewczyna spostrzegła blednące w lustrze widmo twarzy lekarza. Jego oczy były szeroko otwarte ze strachu.

"Roma...?"


***


W szpitalnej bramie stało kilku mężczyzn w brudnych, obdartych dresach, z butelkami w rękach. Nie byli na pewno bardzo starzy - choć przez lata spędzane jedynie na piciu na takowych wyglądali. Dużymi łykami taniego wina odpędzali się od myśli o rzeczywistości. Świat przyjemnie mętniał przed oczami, kiedy oglądało się go przez grube szkło.

Jednemu z nich najwyraźniej spodobało się to aż za bardzo. Wpatrywał się w swojego winiacza, marszcząc brwi, jakby nie dowierzał temu, co widzi. Wreszcie zwróciło to uwagę pozostałych.

- Co? - spytał jeden. - Nie smakuje?

Menel skrzywił się.

- Niee... Tylko... Tam coś jest...

Jak na zawołanie, butelka wyrwała mu się z ręki i uderzyła o ziemię. Nie pękła; zakręciła się tylko, a później stanęła pionowo na szyjce. Trwała w tej dziwnej pozycji kilka sekund. W końcu przekoziołkowała, lądując na dnie, wylotem do góry, ku zdumieniu żuli.

- Co, do...?

Z butelki buchnął gęsty, cuchnący siarką dym. O ile zapach siarki był w miarę naturalny dla polskiej pryty, o tyle ciemny dym już na pewno nie. Grupa meneli z rozdziawionymi ustami wpatrywała się, jak formuje się z niego wysoka, chuda postać. Po chwili przybrała ona końcową formę mężczyzny ubranego w czarny garnitur i ciemne okulary. Nieznajomy machnął niedbale ręką ozdobioną srebrnymi sygnetami, rozwiewając resztki dymu. Pogładził się po koziej bródce i odetchnął głęboko.

- Aahhh... Drugi Wymiar! - uśmiechnął się szeroko, odsłaniając potężne kły. - Wspaniałe miejsce, zawsze to powtarzałem! Dawno tu nie byłem... - zerknął na żuli. - W międzyczasie, jak widzę, społeczeństwo wspięło się na wyżyny intelektualne - parsknął drwiąco.

Jeden z meneli wyczuł ironię w jego głosie i wcale mu się ona nie spodobała. Podszedł bliżej, lekko chwiejnym krokiem, i wskazał palcem na mężczyznę z butelki.

- Słuchaj, facet, nie wiem, skąd tu się...

- Och, zamilcz! - nieznajomy brunet skrzywił się, zdegustowany. - Kwiczysz jak prosię! Właśnie... Wszystko wskazuje na to, że znalazłeś się w ludzkiej formie jedynie przez przypadek...

Pod wpływem jego spojrzenia pijak skulił się i kwiknął - tym razem naprawdę. W panice chwycił się za usta - a raczej próbował chwycić. Jego palce zrosły się ze sobą, tworząc twarde racice. Ubranie pękło na grubym cielsku. Mężczyzna chciał krzyknąć, ale z jego ust - ryja? - wyrwał się tylko kolejny głośny kwik.

Reszta żuli w oszołomieniu patrzyła, jak wielki knur odbiega w popłochu w bliżej nieznanym kierunku. Mężczyzna z butelki zaniósł się śmiechem.

- O wiele lepiej! Trzeba naprawiać błędy Matki Natury! - spojrzał z rozbawieniem na meneli. - Wiecie, mógłbym was pożreć - ale dziękuję bardzo za takie dusze, jestem nieco bardziej wybredny. Poza tym, z takimi jak wy w ogóle nie ma rozrywki.

Uderzył lewą nogą w ziemię - dopiero teraz zobaczyli, że zakończona jest ona czarnym kopytem - i w tym momencie porzucona wcześniej butelka podskoczyła. W jednej chwili rozpadła sie na drobne kryształki; następnie odłamki zielonego szkła utworzyły kształt ogromnego koguta. Nieznajomy zwinnie wskoczył na jego grzbiet i uderzył go piętami po bokach.

- W drogę! - zawołał. - Strzeż się, Carol, albowiem Lucjusz Feral jest na twym tropie!

Kogut zapiał i jednym susem przeskoczył na dach najbliższego budynku. Po chwili zniknął pijakom z oczu.

Menele spojrzeli po sobie. Później bez słowa komentarza wylali resztki zawartości swoich butelek na ziemię.

Co jak co, ale nawet pijaństwo ma swoje granice. Zwłaszcza przy takich halucynacjach.


***


- Jak to nie może pan? - zdenerwowała się Roma.

"Zrozum, pozbawiony ciała jestem zupełnie bezbronny, a teraz, kiedy moja część umowy została wypełniona..."

- Wciąż nie rozumiem...

"Roma. Rzym. Teraz droga do mojej duszy jest dla niego wolna" - tłumaczył cierpliwie Carol. - "Nie powstrzymują go już żadne układy. Pozwól mi zostać jeszcze trochę, dopóki czegoś nie wymyślę."

Dziewczyna westchnęła. Dopiero teraz, wieczorem, kiedy już siedziała sama w swoim pokoju, mogła w spokoju porozmawiać z duchem mężczyzny. Niby wszystko ułożyło się dobrze, ale nosząc w ciele jeszcze jedną duszę czuła się... co najmniej nieswojo. Wiedziała, że John zmysłami odbiera wszystko to co ona, a jednocześnie...

Zawahała się, gdy chciała ściągnąć ubranie, by przebrać się do snu.

"Jestem lekarzem, panienko" - przypomniał jej doktor Carol, wyczuwając, o co chodzi. - "Poza tym, zajmowałem już ciała kilku kobiet."

Mimo wszystko zamknęła oczy i dopiero wtedy, po omacku, narzuciła na siebie koszulę nocną.

- W sumie, uratował pan moją przyjaciółkę - odezwała się ciszej. - Nie mogłabym się nie odwdzięczyć.

Lekarz odetchnął.

"Dziękuję."

W tej sekundzie zgasło światło.

Roma rozejrzała się, zaskoczona. Czyżby nie było prądu? Usłyszała głos Carola:

"O nie..."

- Co?

Nacisnęła włącznik ustawionej przy łóżku lampki. Zapaliła się, na szczęście. Roma zmarszczyła brwi. Czyli prąd jest. W takim razie, dlaczego...

- Witam.

Odwróciła się błyskawicznie.

Na środku jej pokoju stał wysoki, odziany w garnitur brunet z kozią bródką. W słabym świetle dostrzegła błyszczące na czerwono oczy. Sygnety na jego palcach lśniły. Uśmiechnął się drapieżnie.

- Lucjusz Feral, do usług. Przyszedłem po moją własność.

Nagle Roma poczuła, jak znów traci kontrolę nad mięśniami. Krzyknęła - niestety, tylko w swoich myślach.

"Przestań!"

Lekarz nie zwracając na nią najmniejszej uwagi rzucił się przez otwarte okno na zewnątrz. Wylądował w niewielkim ogródku za domem.

- Musimy uciekać! - sapnął. - Nie mogę się poddać!

Zerwał się do biegu przez grządki kwitnących truskawek. Nie zatrzymując się, przeskoczył przez niski płot i, mijając upojnie pachnące krzewy bzów, wypadł na ulicę.


***


Lucjusz pokręcił z politowaniem głową. Ludzie... nigdy nie przestawali go bawić. Czym byłby Drugi Wymiar bez nich? W zamyśleniu wziął do ręki jedną z maskotek stojących na półce - białego, puchatego kotka bez jednego oka. Po chwili namysłu odłożył go na miejsce.

"Czy on naprawdę myśli, że zdoła mi uciec...?"

Uniósł dłoń. Jego dwa cienie zatańczyły na ścianach. Inkantacja Zaklęcia zajęła mu ledwie kilka sekund.

Ciemność nagle zgęstniała. W pokoju pojawiło się pięć czarnych sylwetek. Lucjusz obrzucił je wzrokiem.

- Za nim - rozkazał krótko.

Ogary Piekieł błysnęły tylko czerwonymi ślepiami i już ich nie było.


***


"Boli!" - krzyknęła Roma. Biegli już tak długo, a John nie zwalniał ani na moment. Czuła jak jej płuca płoną, a nogi wydawały się być odlane z ołowiu.

- Wiem! - lekarz zacisnął zęby. - Ale on... Lucju... Cholera!

Zatrzymał się gwałtownie, gdy zza rogu wypadł na niego ogromny, czarny pies. Zwierzę staranowało go swoim potężnym cielskiem, wywracając na ziemię.

Roma wrzasnęła. Carol również - ze strachu i z wściekłości. Odtoczył się na bok, omijając ciężkie łapy psa. Nagle jego dłoń na coś natrafiła. Zerknął w tę stronę. Kij. Zawsze to jakaś broń...

Pies rzucił się na niego z zębami, a wtedy wbił mu gałąź głęboko w pysk.

- Nie zgadzam się! - krzyknął. Z całej siły popchnął kawałek drewna w głąb ciemnego gardła i z obu nóg kopnął psa w klatkę piersiową. Podwójny strach - jego i Romy - dodawał mu sił.

Udało mu się wstać. Znów zerwał się do biegu, ignorując protesty zajmowanego przez niego ciała.

- Posłał za nami Ignaciusy! - rzucił z wściekłością do Romy, gdy oddalili się już jakiś kawałek.

"Co?"

- Słabszy rodzaj żywiołaków. Nieważne...

Zwolnił nieco, ciężko oddychając.

"Zgubiliśmy je?" - spytała z niepokojem dziewczyna. Pokręcił głową.

- Ich nie da się zgubić, kiedy już wpadną na twój ślad. Ale po jakimś czasie same znikają. Kiedy Zaklęcie przestaje działać...

Wyprostował się powoli.

- Nie. One nie mają nas złapać. Tylko... wytropić...

Dokoła było pusto i zupełnie ciemno. Gdzieś po lewej rozległ się niski, gardłowy warkot.

Lekarz rzucił się przed siebie, ale w tym momencie nadbiegł drugi pies. Po chwili zjawiły się jeszcze dwa. Otoczyły ich, ciągle warcząc i kłapiąc zębami.

Byli w pułapce.

Carol zaklął pod nosem.

- Jeśli myślisz, że się poddam... - zaczął. Urwał ze zduszonym okrzykiem, gdy Lucjusz pojawił się znikąd tuż obok niego.

- To co? - zaśmiał się demon. - Wybacz, ale jeśli TY myślisz, że mnie przechytrzysz...

John odwrócił się w ostatniej próbie ucieczki, ale Lucjusz był szybszy. Rzucił cicho kilka słów i z ziemi pod nogami uciekającego wystrzeliły nagle silne, grube pędy. Oplotły się wokół jego kostek, a kiedy upadł, również wokół nadgarstków i talii, przyciskając go do ziemi i unieruchamiając.

Ani Roma, ani Carol nie mieli już siły walczyć. Lucjusz zbliżył się powoli.

- ...Mylisz się - dokończył spokojnie. - Ale dostarczyłeś mi sporo zabawy, doktorze, a to się liczy. Obiecuję, że nie będzie bolało...

Dziewczyna poczuła, jak całym jej ciałem coś szarpnęło. Przed oczami mignęła jej wizja upiornych szczęk, pełnych ostrych jak brzytwa, długich zębów...

- ...W każdym razie, nie za bardzo.

Później zapadła ciemność.


***


Lucjan Spika Gewura, nauczyciel historii w pobliskiej szkole podstawowej, zaklął bardzo głośno i bardzo niewychowawczo, gdy z salonu dobiegł go bardzo znajomy głos:

- Luu, heej! Przywitałbyś się ze swoim ulubionym przyjacielem, skoro już był tak łaskawy, by wstąpić w twe skromne progi!

Niechętnie wyjrzał z kuchni. Tak jak przypuszczał - Lucjusz Feral zdążył się już rozłożyć wygodnie na jego kanapie przed czarno-białym telewizorem i przełączyć film przyrodniczy na mecz. Kiedy wcześniej wychodził, kolorowy amazoński motyl wpadł właśnie w misterną pajęczynę jakiegoś wyjątkowo jadowitego pająka. Teraz spiker krzyczał coś o zdobytym golu.

- Witaj - mruknął. Brunet wyszczerzył zęby. Jak zawsze w towarzystwie Lucjana, był kompletnie rozluźniony. Nie ukrywał nawet swojego pojedynczego czarnego skrzydła - pozostałości po życiu przed strąceniem z Pierwszego Wymiaru. Pożeracz Dusz, widmowy, przypominający węża twór wyłaniał się z okolic brzucha swojego Posiadacza i unosił w powietrzu nad nim. Kiedy Lucjan usiadł na wyciągniętych nogach drugiego demona, symbiont owinął mu się wokół szyi.

Cóż, obaj byli zbuntowanymi Engel i mimo różnic w poglądach całkiem dobrze się dogadywali. Chociaż czasami Lucjana denerwowała bezmyślność i hedonistyczny styl życia, jaki prowadził jego przyjaciel. Dmuchnął na pysk Pożeracza; ten odsunął się, obrażony.

Lucjusz nie wydawał się zwracać uwagi na zły humor drugiego Engel.

- Wiesz, Rada będzie wściekła - poinformował wesoło. - Zrobiłem dzisiaj małe zamieszanie w mieście.

- Tak? Co konkretnie?

- Och, zdemolowałem kilka budynków, jeździłem wśród ludzi na wielkim szklanym kogucie... A, i zamieniłem jednego pijaczynę w świnię.

- W świnię... - historyk westchnął. - Czym ten biedak ci zawinił...?

- Właściwie to niczym - demon wzruszył ramionami. - Ale nic straconego. Może jak cmokniesz tego prosiaka, to się odmieni z powrotem. Podobno pocałunek dziewicy pomaga na takie sprawy...

Lucjan spiorunował go wzrokiem. Lucjusz odchrząknął niezręcznie. Nawet on wolał nie znaleźć się w zasięgu szabli historyka, gdy ten wpadnie w szał.

- Udało mi się w końcu upolować duszę Carola! - zmienił temat.

- Tego lekarza? - nauczyciel uniósł brwi. - Pamiętam... Wciąż tylko nie pojmuję, po co wplątałeś w to ten cały układ z Rzymem?

- Tradycja, Luu. Zawierając tego typu pakty powinno się dawać człowiekowi przewagę. No i dobra zabawa - brunet spojrzał z ukosa na przyjaciela. - Ty tego nie zrozumiesz.

- Pewnie masz rację... W każdym razie, trochę ci to zajęło. Już myślałem, że jest dla ciebie za sprytny.

- Dla mnie? - Lucjusz parsknął. - Nie no, teraz to... - urwał. Przez dłuższą chwilę siedział w kompletnym bezruchu, z lekko otwartymi ustami. Lucjan już chciał zapytać, co się stało, ale nagle brunet zerwał się z miejsca, zrzucając go na podłogę. - Cholera! Wiedziałem! - wykrzyknął. - Wiedziałem, że coś jest nie tak! To drań! Podstawił mi ją! Naprawdę, naprawdę to zrobił!

Historyk spoglądał na niego szeroko otwartymi oczami. Zamrugał kilka razy, zaskoczony.

- Ale... Znaczy się... Kto kogo?


***


Od czasu wypadku w Romie Twardowskiej zaszła dziwna zmiana.

Wcześniej na samym końcu jeśli chodzi o naukę, nagle zaczęła zdobywać zdumiewająco dobre oceny. Swoją wiedzą z biologii przewyższała nauczyciela. Nikt nie wiedział, jakim cudem jej się to udawało. Pytana, tylko odpowiadała z tajemniczym uśmiechem na twarzy, że "postanowiła nie zmarnować tej szansy".

Zmieniły się także jej relacje z rodziną i przyjaciółmi. Większość osób nie czuła się teraz swobodnie rozmawiając z nią. Było w niej coś... niepokojącego. Nawet jej rodzice to wyczuwali. Zmiany to nieodzowny element okresu dojrzewania, jak próbowała sobie tłumaczyć jej matka. Tyle, że...

Co sprawiło, że Roma się zmieniła, tak nagle i tak diametralnie? Tego nie wiedział nikt.

Jedynie ona sama.


***


Cztery lata później Romualda Małgorzata Twardowska, w wieku dziewiętnastu lat, dumnym krokiem wstąpiła w grono studentów jednej z krajowych akademii medycznych.


...:::END:::...
Pisane na sekcję literacką Tomaszowskiego Klubu Fantastyki; miało zawierać motywy pajęczyny, szpitala i satanisty. No więc proszę bardzo. Dr John M. Carol to w zasadzie bardziej okultysta, ale gdyby to tak podciągnąć... ^^;

Był pan Twardowski, była pani... Najwyższa pora na pannę :XD:

Dedykowane mojej drogiej :iconmirloke:, która potrafiła w odpowiedniej chwili mnie zmobilizować do pisania (przez caly miesiąc nie napisałam prawie nic, później mnie pogoniła, nagle wrócił do mnie Wen... i skończyłam w trzy dni :D )

Endżoj! :iconicameplz:
© 2009 - 2024 pasztetgnida
Comments12
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Sasane's avatar
No, wow! Mnie nic nie dało rady zmobilizować do napisania tego opowiadania... Lekarz Ci naprawdę wyszedł^^ Na początku myślałam, że ten lekarz będzie taki sztuczny, że pewnie dziewczynę też będzie chciał uratować, a on zachował się zupełnie normalnie... bądź co, bądź to była mu coś winna ta Roma, że jej koleżankę uratował :XD: w ogóle fajny pomysł z tą Romą był. Ja tam ie wiem, czy na ciebie zagłosuję, bo tylko twoje czytałam, ale masz spore szanse! :D